Contact us

„Patrimonium” Law Firm

ul. Elektoralna 17/17
00-137 Warsaw POLAND

tel.: 22 826 82 59
tel./fax: 22 827 76 89

e-mail: kancelaria@patrimonium.com.pl

Contact & map
6 kwietnia 2010

O sieciowych przeklejaczach

Wciąż zadziwia mnie pewien aspekt mitycznego myślenia o prawie autorskim – a mianowicie głębokie przekonanie wielu osób, że to, co „zawieszone” w Internecie, stanowi domenę publiczną, co w konsekwencji oznacza, że można z zamieszczonych tam zasobów swobodnie i całkowicie bezkarnie korzystać. A przecież na gruncie prawa autorskiego, a także cywilnego w ogólności, nic bardziej błędnego! Sposób rozpowszechniania utworów pozostaje bowiem w zasadzie bez wpływu na granice prawnoautorskiej ochrony. I tak jak intuicja prawnicza w człowieku, sprowadzająca się z reguły do poprawnych asocjacji na temat tego, co wolno, a czego nie, zazwyczaj nie zawodzi, w przypadku Sieci sprowadza użytkowników na niebezpieczne manowce, co możemy zaobserwować także na branżowych serwisach o książkach.

Fakty i mity

Mityczne myślenie o „internetowej domenie publicznej” zasadza się na kilku skonkretyzowanych i nie mających żadnej podstawy prawnej przekonaniach. Po pierwsze, skoro z Internetu tak łatwo kopiować, przeklejać i czerpać, na pewno musi to być dozwolone. Po drugie, utwory takie jak zdjęcia, teksty itp. nieopatrzone imieniem i nazwiskiem twórcy czy też notą copyrightową nie podlegają ochronie. Trzecia myśl „internetowych mitomanów” jest jeszcze bardziej doniosła i ideologizująca – jeśli z zamieszczonych w Sieci materiałów będę korzystać dla celów niekomercyjnych, na pewno działam zgodnie z prawem. Faktem jest, że luzowanie okowów prawa autorskiego, szczególnie w zakresie eksploatacji utworów w sieciach teleinformatycznych, ma wielu orędowników. Faktem jest, że pojawiają się ruchy społeczne na rzecz nie tylko internetowej, lecz wręcz powszechnej wolności prawnoautorskiej, takie jak choćby ruch wolnego oprogramowania (open source) czy od niedawna ruch Creative Commons. Faktem jest jednak, że owi orędownicy wolnej kultury działają ze świadomością istniejącego porządku prawnego i jego dość sztywnych uregulowań w zakresie ochrony ludzkiej twórczości. Tym samym nie można tych, być może słusznych, postulatów przekuwać na przekonania o internetowej wolności prawnej. Takie przekuwanie jest bowiem nie pieśnią o wolności, ale czystą samowolą.

Co tak naprawdę wolno?

Ustawodawca, podobno racjonalny, zdaje sobie sprawę, że ochrona twórczości nie może być bezwzględna i bezkompromisowa, wtedy bowiem byłaby ochroną martwą. A martwych przepisów ustawodawca boi się tak samo jak prawnej anarchii, ta ostatnia bowiem ma z pierwszym zjawiskiem wiele wspólnego. Dlatego też w systemie prawa autorskiego, zarówno na gruncie międzynarodowym, europejskim, jak i krajowym, wypracowano szereg mechanizmów „urealniających” ochronę tzw. monopolu autorskiego. Jednym z podstawowych spośród takich mechanizmów jest wprowadzenie granic ochrony prawnoautorskiej poprzez z grubsza precyzyjne określenie, co utworem w rozumieniu prawa autorskiego jest, a co nim nie jest. Co prawda należy pamiętać, że nawet jeśli nie mamy do czynienia z utworem, dany wytwór działalności człowieka czy związany z człowiekiem atrybut może podlegać ochronie prawnej na innej podstawie, ale to już raczej przypadki szczególne (ochrona baz danych, ochrona renomy firmy i jej klienteli, ochrona dóbr osobistych, ochrona znaków towarowych etc.).

Kolejny mechanizm „urealniania” prawnoautorskiej ochrony to wyłączenie przez ustawodawcę pewnych materiałów spod ochrony prawa autorskiego ex lege, a więc z mocy samego prawa. W polskiej ustawie wyłączenia takiego doczekały się cztery kategorie wytworów człowieka, które zapewne podlegałyby prawnoautorskiej ochronie, mogąc nieść w sobie twórcze piętno, jednak z różnych przyczyn ustawodawca ochrony tej im odmawia. Wśród tych kategorii znalazła się jedna mająca szczególne znaczenie dla rozpowszechniania materiałów w Internecie, a mianowicie „proste informacje prasowe”. Celem ustawodawcy, by ten rodzaj wytworu człowieka wyjąć spod ochrony prawa autorskiego, było założenie, że monopolizowanie informacji jest zjawiskiem niepożądanym w nowoczesnym społeczeństwie. Należy jednak pamiętać, że informacje prasowe, które nie podlegają prawnoautorskiej ochronie, mają mieć przymiot prostoty, a więc być jedynie relacją faktów pozbawioną jakiegokolwiek komentarza, gruntowniejszego opisu, odautorskiej oceny. Niejeden w tym miejscu zakrzyknie, że przecież Sieć aż pęcznieje od „przeklejeń” tekstów zaczerpniętych z gazet czy czasopism, nie mających nic wspólnego z kategorią „prostych informacji prasowych”. Oceny, czy jest to proceder bezprawny można dokonać z uwzględnieniem regulacji dotyczących dozwolonego użytku, tam bowiem również znajdziemy rozwiązania ustawodawcy, w jaki sposób pogodzić ochronę monopolu autorskiego z wolnością przepływu informacji.

Własne potrzeby, przedruk, cytat

Osoby uprawiające prawnoautorską samowolkę najczęściej powołują się na dozwolony użytek, w tej instytucji doszukując się usprawiedliwienia swojej bezprawnej lub stojącej co najmniej na pograniczu prawa działalności. Dozwolony użytek to worek dość pojemny, dlatego też wymaga szczególnej uwagi. Zasada jest prosta i optymistyczna dla czyhających na okazję „sieciowych przeklejaczy” – w ściśle określonych przypadkach wolno korzystać z chronionych utworów bez zgody uprawnionego (zgodę tę zastępuje przyzwolenie ustawodawcy wyrażone w konkretnym przepisie), co do zasady nie płacąc za to wynagrodzenia. Dozwolony użytek chronionych utworów dzielimy na dwie kategorie: dozwolony użytek prywatny (osobisty) oraz dozwolony użytek publiczny. Pierwsza z tych kategorii jest często wykorzystywana jako usprawiedliwienie- wytrych dla osób korzystających z sieci P2P. Niesłusznie wszak! Udostępnianie zasobów dysku niemożliwemu do zdefiniowania kręgowi osób wykracza poza przyzwolenie ustawodawcy, który pozwolił nam dzielić się cudzą chronioną twórczością w kręgu rodziny i osób pozostających z nami w stosunkach towarzyskich.

Kolejna regulacja z zakresu dozwolonego użytku, mająca praktyczne znaczenie dla funkcjonowania prawnoautorskiej ochrony w Sieci, to art. 25 polskiej ustawy, statuujący licencję na rzecz mediów, w tym internetowych. Zgodnie z tym przyzwoleniem ustawodawcy, wolno w celach informacyjnych w prasie, radiu, telewizji, a od 1 maja 2004 roku także w Internecie, rozpowszechniać: 1. już rozpowszechnione sprawozdania o aktualnych wydarzeniach, 2. już rozpowszechnione aktualne artykuły na tematy polityczne, gospodarcze lub religijne, chyba że zostało zastrzeżone, że ich dalsze rozpowszechnianie jest zabronione, 3. już rozpowszechnione aktualne wypowiedzi i fotografie reporterskie, 4. krótkie wyciągi ze sprawozdań i artykułów wskazanych powyżej, 5. przeglądy publikacji i utworów rozpowszechnionych, 6. mowy wygłoszone na publicznych zebraniach i rozprawach (nie dotyczy to możliwości publikacji zbiorów mów jednej osoby), 7. krótkie streszczenia rozpowszechnionych utworów. Podkreślić należy, że korzystanie z utworów opisanych w pkt 2 i 3 pociąga za sobą obowiązek zapłaty wynagrodzenia. Już ta pobieżna analiza art. 25 wskazuje, że prawna regulacja ma się nijak do sieciowej rzeczywistości. W tej bowiem aż roi się od przeklejanych z mediów informacji, artykułów, zdjęć reporterskich i innych (np. stricte archiwalnych). Czy ktoś jednak kiedyś komuś za to zapłacił? Nie sądzę… Faktem jest, że wydawcy prasowi zamierzają wziąć za przysłowiowy łeb proceder naruszania ich praw autorskich. W pierwszej kolejności ma to dotyczyć firm monitorujących media, z których zdecydowana większość ma sobie za nic ochronę praw autorskich, bez skrępowania prowadząc niejednokrotnie na dużą skalę proceder zarobkowania na cudzych zasobach, nie pytając przy tym uprawnionego o zgodę ani tym bardziej nie płacąc za to złotówki. W drugiej kolejności może zabiorą się za niezależne serwisy internetowe, które w większości również nie przestrzegają obowiązujących przepisów.

Na koniec warto jeszcze kilka słów poświęcić prawu cytatu. W tym zakresie w sieciowej rzeczywistości również dochodzi do poważnych nieporozumień. Art. 29 polskiej ustawy autorskiej, regulujący tzw. prawo cytatu, zezwala na korzystanie z fragmentów cudzych utworów bądź drobnych utworów w całości w sytuacji, gdy łącznie spełnimy następujące warunki: 1. korzystamy z cudzej twórczości, tworząc własny utwór, 2. czerpanie to jest uzasadnione jednym z następujących celów: wyjaśnianie, analiza krytyczna, nauczanie lub prawa gatunku twórczości. Oznacza to, że przeklejanie w Sieci czy poza nią nawet fragmentów chronionych utworów w taki sposób, że nie mieści się to w ramach procesu twórczego korzystającego, nie zasługuje na ochronę i stanowi naruszenie praw autorskich.

Jaka sankcja?

Na koniec opowieści takich jak ta warto jeszcze przyjrzeć się z jakimi konsekwencjami powinni liczyć się „internetowi przeklejacze”. Sankcje, przewidziane w polskiej ustawie, są dość brutalne. W razie naruszenia autorskich dóbr osobistych (np. nie zamieszczenie pod tekstem czy zdjęciem imienia i nazwiska twórcy, dokonanie zmian w utworze) trzeba liczyć się z koniecznością zaprzestania naruszenia, usunięcia jego skutków (np. poprzez złożenie w mediach określonego oświadczenia) czy wreszcie – w razie zawinionego naruszenia – zapłacenia na rzecz uprawnionego odpowiedniego zadośćuczynienia. Niezależnie od tych roszczeń, w razie naruszenia autorskich praw majątkowych można domagać się całego wachlarza roszczeń: 1. zaniechania naruszania, 2. usunięcia jego skutków, 3. naprawienia wyrządzonej szkody bądź na zasadach ogólnych bądź poprzez zapłatę dwukrotności stosownego wynagrodzenia bądź – w razie zawinionego naruszenie – jego trzykrotności. 4. wydania uzyskanych korzyści, 5. zamieszczenia jednokrotnego albo wielokrotnego oświadczenia w prasie lub podania części albo całości orzeczenia sądu do publicznej wiadomości, 6. w sytuacji, gdy naruszenie zostało dokonane w ramach prowadzonej działalności gospodarczej – zapłaty stosownej sumy, nie mniejszej niż dwukrotność uprawdopodobnionych korzyści, na Fundusz Promocji Twórczości.

I ostatnia uwaga – poza opisaną powyżej odpowiedzialnością cywilną naruszanie praw autorskich w Sieci czy poza nią rodzi również możliwość pociągnięcia naruszyciela do odpowiedzialności karnej z karą pozbawienia wolności do lat trzech włącznie.

Source: Materiał pochodzi z czasopisma Biblioteka Analiz Wydanie nr 247